Spacerem dookoła świata
Dobry
Bóg dawno temu stworzył Świat.
Borem ciemnym w zieloności Skrzącej palety wyśnionym Pruje powietrze Wymyśliwszy na nowo Odrodzenie bliźniaczej nocy Oblecieli go mniejsi bracia Z gorszej rodu nie naczelnych Gałęzi Utopiwszy we krwi Nadzieje ucztowania Żelazo roztrzaskuje ciszę Z lewej by z prawej Zabliźniać te ranę Pomiędzy jednym a drugim skurczem przepony trąca czas aż sklepienie zielone zawrze dłonie w kiczowatej poświacie nad modlitwą świerszcza za plecami kiru
Wieczorem
Zwarty dwuszereg Rozmigotanej zieleni Rozłożył cielsko Wzdłuż szarości Po spektaklu Zamknął błękitny parasol A twarz wystawił Ochoczo Na deszcz gwiazd Spadających
PomyłkaA to nie to Zdradził Ideał pękł na pół Skruszał dumny marmur Przetarł zaspaną powiekę Zaskrzypiał sypiący się kurz Zgrzyt... zgrzyt...
Pękło dumne niebo W ułamku jaspisowej sekundy Bogini zstąpiła I już bez piedestału Otarła pot z czoła
Wymościła sobie miejsce Pustka wpatrzona w migające Światełko I tak już została Za szybką z kolorowego szkła Wpatrzona w Kalejdoskop złożony Z uśmiechu i dotyku Jak najbardziej prawdziwy W nie-świecie
Zawirowało powietrze I znowu opada Inne
Stachurze
Twarze w krwawym świetle Bo ty już na górze Na szlaku anielskim Na fali melodii słów rzeki Raz po raz zanurzywszy dłoń jeszcze By śliską treść- treści pochwycić Buntownik wędrowiec Poniesiony zawczasu łodzią Charonową Epizod niemoralny Bo nie było już warto?
Po latach Światła smuga Przecina kolejne już dusze Dobywając z mroku Zakurzone dawne Tu Do Teraz miękkie wibrato w gardle słowiczym drżący czas poruszony struną gitary poczeka, aż do zamknięcia poplamionego szkolnego zeszytu bo jeszcze jest warto.
|