Spacerem dookoła świata

 

Dobry Bóg dawno temu stworzył Świat. 
Był dobry więc podarował go Człowiekowi. 
Świat był przestronny, ogromny i  bardzo piękny.
Jednak trochę niepraktyczny w obsłudze. 
Wówczas Człowiek, co na obraz i podobieństwo największego mistrza był  uczyniony, zaczął tworzyć własne malutkie światki. W nich było mu dopiero dobrze miło i ciepło. Na dodatek każdy ze światów był inny. Jeden pełen czarno białych zdjęć, inny znów kolorowych kwiatków i motylków.  
Niektórzy z ludzi, tacy Inni,  zaczęli  nawet spędzać   w swoich światach więcej czasu niż w tym prawdziwym. Tam im było lepiej niż w tym wielkim. Robili to tak skutecznie, że nikt nawet ich przyjaciele, nie wiedział w którym tak naprawdę  żyją. 
Nazwano ich  Marzycielami. 

 

 

 

 

Borem ciemnym w zieloności

Skrzącej palety wyśnionym

Pruje powietrze

Wymyśliwszy na nowo

Odrodzenie bliźniaczej nocy

Oblecieli go mniejsi bracia

Z gorszej rodu nie naczelnych

Gałęzi

Utopiwszy we krwi

Nadzieje ucztowania

Żelazo roztrzaskuje ciszę

Z lewej by z prawej

Zabliźniać te ranę

Pomiędzy jednym a drugim

skurczem przepony

trąca czas

aż sklepienie zielone

zawrze dłonie

w kiczowatej poświacie

nad modlitwą świerszcza

za plecami kiru

   

 

 

 

 

 

 

Wieczorem

 

Zwarty dwuszereg

Rozmigotanej zieleni

Rozłożył cielsko

Wzdłuż  szarości

Po spektaklu

Zamknął błękitny parasol

A twarz wystawił

Ochoczo

Na deszcz gwiazd

Spadających

 

 

Pomyłka

 

A  to nie to

Zdradził

Ideał pękł na pół

Skruszał dumny marmur

Przetarł zaspaną powiekę

Zaskrzypiał sypiący się kurz

Zgrzyt... zgrzyt...

 

Pękło dumne niebo

W ułamku jaspisowej  sekundy

Bogini zstąpiła

I już  bez piedestału

Otarła pot z czoła

 

 

 

Wymościła sobie miejsce

Pustka wpatrzona w migające

Światełko

I tak już została

Za szybką z kolorowego szkła

Wpatrzona w

Kalejdoskop złożony

Z  uśmiechu  i dotyku

Jak najbardziej prawdziwy

W nie-świecie

 

Zawirowało powietrze

I znowu opada

Inne

   

 

 

 

 

 

 

 

 

Stachurze

 

 

Twarze w krwawym świetle

Bo ty już na górze

Na szlaku anielskim

Na fali melodii słów rzeki

Raz po raz zanurzywszy dłoń jeszcze

By śliską treść- treści pochwycić

Buntownik wędrowiec

Poniesiony zawczasu łodzią Charonową

Epizod niemoralny

Bo nie było już warto?

 

Po latach

Światła smuga

Przecina kolejne już dusze

Dobywając z mroku

Zakurzone dawne  Tu

Do Teraz miękkie wibrato

w gardle słowiczym

drżący czas poruszony

struną gitary

poczeka, aż do zamknięcia

poplamionego szkolnego zeszytu

bo jeszcze jest warto.